sobota, 16 sierpnia 2014

Dzień, który zmienia wszystko... :)


Dziś chciałam napisać o porodzie :). Każdy jest inny, więc jeśli liczycie, że ten post Was przygotuje do wielkiego finału, to nic bardziej mylnego. Ile Matek i dzieci na świecie, tyle historii, ale, żeby Wam przyszłe Mamy było łatwiej zbierać dane opowiem Wam o swoich niewielkich doswiadczeniach w tym temacie.



Pomimo tego, iż uczęszczałam do szkoły rodzenia, rozmawiałam z wieloma Matkami i pytałam o to i owo ginekologów a mój poród był zaplanowany - bo była to cesarka, to i tak moje Dziecię, mnie w tym wielkim dniu zaskoczyło. Otóż moje cesarskie cięcie zaplanowane było na czwartek 18 lipca, tymczasem 16 lipca we wtorek ku mojemu zdumieniu po obiedzie zaczęły mi odchodzić wody płodowe. Początkowo myślałam, że to wysiłkowe nietrzymanie moczu i długo nie opuszczałam łazienki wstydząc się przyznać Mężowi, że nie mogę przestać sikać. Na moje szczęście jak tylko mu o tym powiedziałam, zarządził On wyjazd do szpitala - ja sama pewnie bym zwlekała, bo przecież nie chciałam być jedną z tych pierworódek (okropne słowo grr), które fundują szpitalowi fałszywy alarm. Mój Mąż szpital miał jednak gdzieś i czy chciałam czy nie chciałam załadował mnie do auta i zawiózł do Szpitala Marcina Lutra, gdzie miałam zaplanowany poród. Pani Położna myślała podobnie jak ja - brak skurczy, więc to pewnie fałszywy alarm. Myślała tak dopóki nie zanurzyła papierka z odczynnikiem w lejącej się ze mnie wodzie. Wtedy akcja porodowa zaczęła nabierać rumieńców, Pani zaczęła się ruszać żwawiej, zaprowadziła mnie do sali porodowej i wezwała nawet lekarza. Miła Pani doktor przeprowadziła krótki wywiad, podłaczyła mnie do ktg i kazała czekać do 21 na cesarskie cięcie, bo musiała upłynąć chwila nim będą mogli wykonać zabieg (są pewne wymogi dotyczące odstępu czasu jaki musi upłynąć przed ostatnim posiłkiem a wykonaniem znieczulenia). O dziwo czas minął mi szybko i nim się zorientowałam zabrano mnie na salę operacyjną.
Potem mimo tego, iż ja byłam blada i drżąca jak osika a mój Mąż jeszcze bledszy naprawdę było pięknie. Trafił mi się świetny zespół - Pan chirurg mnie relaksował tańcząć z ostrzami a Pani Dorota (tak to niebywałe szczęście, ale w Niemieckim szpitalu trafiła mi się pielęgniarka Polka) przemawiała do mnie czule, razem z Panem Anestezjologiem, który w języku niemieckim zapewniał mnie, że jest tu po to, by się o mnie troszczyć. Mimo troski, cudowności zespołu, stres był ponad miarę, do momentu, aż usłyszałam ciche miałknięcie, gromkie Herzlich Willkommen wszystkich obecnych i w moich ramionach nie wylądowała, maleńka, cudowna, doskonalsza niż doskonałość Ida. W tej chwili zalała mnie fala miłości i fala niezwykłego lęku o ta małą istotkę powierzonej mojej opiece, z oczu mojego Męża wyglądało to samo: koktajl miłości i lęku. 
W momencie kiedy Idka znalazła się w moich ramionach, wszystko co lekarze robią z moim ciałem straciło na znaczeniu, siebie już nie czułam, tylko Ją i te wielkie wpatrujące się we mnie oczy.
Potem wszyscy wylądawaliśmy w naszym pokoju, gdzie cieszyliśmy się intymnością i tymi niezwykłymi chwilami i gdyby nie to, że od czasu do czasu przychodziła położna i lekarz, żeby sprawdzić stan mój lub Idki, to pewnie byłoby jak w domu. Tej nocy nie zmrużyliśmy jednak oka wpatrując się w klatkę piersiową Idusi, licząc jej oddechy i czekając na to, aż ja odzyskam poczucie władzy w nogach. Wspaniałe było to, ze zarówno podczas porodu (tak wiem, ze dla wielu cesarskie cięcie to nie poród, ale o tym słów kilka później) jak i po mogliśmy być całą trójką i zapewniono nam intymną atmosferę. Tu w Niemczech nie stanowi to problemu, wystarczy dopłata kilkudziesięciu euro za dobę za mozliwość nocowania partnera, wiem, że w Polsce jest z tym różnie, ale jeśli tylko macie możliwość wybierzcie taką opcje. Po pierwsze dlatego, ze cudownie jest być od samego początku razem, to niezwykłe chwile i naprawdę szkoda się ich pozbawiać. Po drugie obecność Arka była dobra z technicznego punktu widzenia, pomagał mi on podczas pobytu w szpitalu, podając wodę czy też Idusię do karmienia wtedy kiedy nie mogła jeszcze wstawać sama. No i jescze to bezpieczeństwo i poczucie, że jest z nami Ktoś kto nas kocha, naprawdę bezcenne.
Co do porodu, bez względu czy rodziłyście naturalnie czy miałyście cesarskie cięcie, dusze nieżyczliwe  będą gadać. Nie wiem czemu, ale jest pewna część kobiet, która lubi się licytować swoim cierpieniem porodowym, tak jakby to, która bardziej cierpiała miało jakiekolwiek znaczenie w kontekście bycia dobrą matką. Zatem kochane przyszłe Mamy musicie się przygotować na wśibstwo w sprawie waszego porodu, czyli pytania dlaczego tak a nie inaczej, dlaczego razem a nie osobno lub dlaczego bez męża a nie z nim, i komentarze w stylu "Eee taki poród to żaden, ja to dopiero miałam....". Może takie cierpiętnicze opowieści działają terapeutyzująco, więc wysłuchajcie i starajcie się nie przejmować, że wasza opowieść porodowa wypada blado przy historii koleżanki :).

Moje doświadczenia z pierwszego rozwiązania mojej ciąży, przez cesarskie cięcie są jak najbardziej pozytywne. Było intymnie, na tyle ile intymnie może być przy obecności zespołu operacyjnego i bezboleśnie na tyle ile bezbolesna może być jakakolwiek operacja. Cudowna nagroda w postaci obecności mojej Idy sprawiła, że wszystko inne związane z bólem i bolączkami własnego ciała jakby zbledło.

Dzień porodu to dzień, który zmienia wszystko - świat już nigdy nie będzie taki sam - będzie piękniejszy.

Ja z całego serca życzę  by Wasze opowieści poporodowe były piękne, pozytywne i pełne miłości a nie bólu.

Ewa



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz